Po wielu zmaganiach udało nam się przeprowadzić wywiad z pwd. Michałem Mroczkiem, który był uczestnikiem Rheinzink Grossglockner Expedition więcej informacji na temat serii wypraw można znaleźć na Facebooku natomiast wywiad z naszym gościem zamieszczamy poniżej w czytaj więcej. Miłego czytania.
pwd. Przemysław Spaczek
pwd. Przemysław Spaczek: Moim rozmówcą jest pwd. Michał Mroczek, instruktor na-szego hufca, miłośnik gór oraz między innymi poprzedni szef Zespołu Promocji i Informacji Hufca, osoba która sprawiła że dziś ja zajmuję się tym magicznym działem w hufcu, Czuwaj!
pwd. Michał Mroczek: Czuwaj, witam i z góry dziękuję za zainteresowanie naszym cyklem.
PS: Kto był pomysłodawcą wypraw i skąd wziął się pomysł?
MM: Cykl Grossglockner – Mont Blanc – Elbrus był moim pomysłem. Idea wyjazdu na wszystkie trzy szczyty tkwiła w mojej głowie już od dawna, a wywodziła się głównie z pasji do gór wysokich. Grossglockner (3798m.n.p.m.) to drugi pod względem wybitności szczyt Europy, Mont Blanc (4810m.n.p.m.) i Elbrus (5642m.n.p.m.) to najwyższe szczyty starego kontynentu, w zależności od przyjętej filozofii podziału gór znajdujących się na tym terenie. Wejście na Grossglockner miało być pierwszym przetarciem szlaków swoją wysokością zbli-żonych do granicy 4000 metrów, a jednocześnie treningiem przed najwyższymi szczytami naszego kontynentu. Większość alpinistów chce zapisać na swoim koncie najwyższe wierz-chołki, więc aby rozwiać wszelkie wątpliwości związane z dylematem wielu z nich, w naszym planie jest zdobycie zarówno Mont Blanc, jak również Elbrusa. Zdobywając obie góry, z pełną odpowiedzialnością będziemy mogli powiedzieć, że stanęliśmy na „dachu Europy”. Pomysł połączenia wszystkich wypraw w jeden cykl był pewną próbą powiązania pozornie odrębnych historii i ułożenia z nich całej opowieści pokazującej krok po kroku jak można realizować swoje marzenia poprzez stawianie sobie wyzwań.
PS: Najcięższy etap przed i w czasie wyprawy na Grossglockner-a?
MM: Wszystkie etapy przygotowań wymagały dużego zaangażowania, ponieważ poza tym, że byłem uczestnikiem wyprawy i podobnie jak pozostali członkowie musiałem wspiąć się na szczyt, pełniłem również funkcję organizatora i kierownika zespołu. Na pewno trudnym za-daniem było znalezienie sponsorów, którzy chcieliby wspierać nasze działania. Jasno określone cele i kierunek poszukiwań przyniósł jednak bardzo dobre efekty. Udało nam się pozyskać ważnych sponsorów strategicznych, dzięki którym przygotowania do wyprawy i sama wyprawa przebiegła w sposób płynny i profesjonalny. Duży wkład w powodzenie naszej pierwszej wyprawy miał Sylwester Pala, właściciel Zakładu Dekarskiego z Kocmyrzowa k. Krakowa, który jako pierwszy postanowił wesprzeć nasze działania. Dzięki Jego uprzejmości nawiązaliśmy kontakt z firmą RHEINZINK – obecnie sponsorem tytularnym naszego cyklu. Dobra współpraca z Igorem Pilutkiewiczem, przedstawicielem RHEINZINK, zaowocowała pozyskaniem kolejnego strategicznego sponsora – STUBAI. Przy organizacji takiego przed-sięwzięcia liczy się każda pomoc, więc nie przestawaliśmy poszukiwań i rozsyłaliśmy oferty współpracy do potencjalnych partnerów. Okazało się, że kolejny raz wysiłek i determinacja w dążeniu do jasno określonego celu przyniosła pozytywny skutek. Ostatecznie nasze działania wspierali również: VELUX, ITEQ Wawrowski Norbert, DECATHLON, Księgarnia Podróż-nika z Wrocławia i Webhost.pl.
Równie wymagającym zadaniem było skompletowanie uzupełniającego się zespołu, w którym każdy z członków mógłby wnieść coś od siebie, jak również wybranie odpowiedniego terminu, który byłby do zaakceptowania przez wszystkich członków (Radek Zadykowicz, Michał Lewandowicz, pwd. Adam Leksowski, Ania Tkaczuk, Sławomir Zieliński, pwd. Mi-chał Mroczek) pracujących, mieszkających, uczących się w miejscowościach oddalonych od siebie o kilkaset kilometrów.
Podczas wyprawy było kilka momentów przysparzających trudności, a jednocześnie wprowa-dzających małe zamieszanie w szykach naszego zespołu. Pierwszym z nich była na pewno chwila, w której 50km przed miejscem docelowym stanął nam samochód. Byliśmy pod dużą presją czasu, gdyż pogoda przed naszym przyjazdem nie była dobra, a podczas naszego po-dejścia miała ponownie się pogorszyć. Wiedzieliśmy, że aby wejść na szczyt musimy zrobić wszystko tak jak zaplanowaliśmy, czyli wejść na wysokość 3300m bez wcześniejszej aklima-tyzacji, a następnie z samego rana kolejnego dnia musieliśmy atakować szczyt. Cała akcja musiała toczyć się niejako z biegu, prosto z samochodu na szczyt, ponieważ prognoza pogody była jednoznaczna – słaba widoczność, mocny wiatr i opad świeżego śniegu. Wszystkie te czynniki zwiększały możliwość zejścia lawiny podczas naszego wejścia. Tymczasem utknęli-śmy na parkingu. Korzystając z pomocy ekipy ze Speleoclubu Wrocław udało nam się prze-transportować do miejsca docelowego i z kilkugodzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy w kierunku szczytu.
Drugim momentem, który na pewno nie pomagał nam w odniesieniu sukcesu była pogoda. Jak wcześniej wspomniałem nie mieliśmy dużo czasu, aby zdobyć szczyt, gdyż korzystaliśmy z tak zwanego „okna pogodowego”. Atak na szczyt odbywał się w warunkach ciężkich, a na ostatnim odcinku widoczność spadła do około 15m. Podczas zejścia towarzyszył nam inten-sywny opad deszczu, podczas którego przyszło składać nam naszą bazę namiotową na wyso-kości 3300m.n.p.m.
PS: Co druh czuł na szczycie Grossglockner-a?
MM: Może zabrzmi to dziwnie, ale nie czułem nic. Po wejściu na szczyt przybiłem piątkę Michałowi Lewandowiczowi i ustawiłem się do zdjęcia grupowego. Rzuciłem okiem w kie-runku krzyża znajdującego się na szczycie, ale nie skupiałem się na jego szczegółach. Być może moja reakcja, która była pozbawiona większych emocji była spowodowana tym, że ze szczytu nie było żadnych widoków. Poza krzyżem i członkami zespołu nie widziałem nic. Pewnie gdybyśmy weszli na szczyt w pogodny dzień, a z góry rozpościerałby się piękny wi-dok, reakcja byłaby całkiem inna – tak sądzę. Mógłbym się cieszyć widokiem, a tak była tylko myśl o tym, abyśmy bezpiecznie zeszli do bazy, a następnie, abyśmy bez niespodzianek przemierzyli szlak przez lodowiec. Przyznam się, że podczas zejścia ze szczytu głośno pomy-ślałem również o kolejnej wyprawie na Mont Blanc, ale szybko zostałem sprowadzony ze świata fantazji do realiów przez jednego ze swoich współtowarzyszy wspinaczki, który zde-cydowanie dał mi do zrozumienia, że to nie czas i miejsce na takie rozważania – miał rację.
PS: Jak idą przygotowania do kolejnej wyprawy, tym razem na Mount Blanc?
MM: Przygotowania do wyprawy na Mont Blanc ruszają już 08.07, kiedy to pierwsza część zespołu rusza na przygotowania we włoskie Dolomity. W tej wyprawie weźmie udział Radek Zadykowicz, Marta Piskorek i ja. Tuż po nas w Dolomitach pojawi się również Michał Le-wandowicz i Sławomir Zieliński. Zbyt wcześnie jest jednak, aby mówić o przygotowaniach organizacyjnych, gdyż jeszcze trwa podsumowanie naszej ostatniej wyprawy.
PS: Skąd takie ogromne zainteresowanie górami u druha?
MM: Zainteresowanie górami jest u mnie od dziecka. Już jako młody harcerz uczestniczyłem w rajdach harcerskich, których trasy często wiodły przez pasma Gór Opawskich, Sudetów, czy Gorców. Z biegiem upływu lat podejmowałem samodzielne wędrówki po okolicznych górach. Zaczynałem od naszych pobliskich, z czasem zdobywałem kolejne szczyty Korony Gór Polski. Pierwszy wyjazd w góry wysokie był dla mnie dużym wyzwaniem, gdyż razem z moim serdecznym kolegą phm. Stanisławem Wróblem postanowiliśmy wejść w warunkach zimowych na Rysy. Nasza pierwsza próba zakończyła się poniżej buli pod Rysami, gdzie po-stanowiliśmy ze względu na spore zagrożenie lawinowe, zrezygnować z dalszej wspinaczki. Dokładnie miesiąc po pierwszej próbie wróciliśmy tam ponownie i tym razem udało mi się stanąć na wierzchołku najwyższej góry w Polsce. Należy tutaj dodać, że warunki pogodowe były znacznie lepsze niż miesiąc wcześniej, gdyż w międzyczasie przyszło mocne ocieplenie, a dodatkowo nie napadał świeży śnieg. Warunki na miesiąc październik były więc bardzo korzystne. W odróżnieniu do Grossglocknera, zdobywając Rysy czułem dużą satysfakcję i miałem poczucie, że w górach czuję się jak nigdzie indziej. Wiedziałem już, że góry i ja to związek na długie lata.
PS: Jakie są druha najlepsze wspomnienia z harcerstwa?
MM: Mam wiele wspaniałych wspomnień, których nie miara spisać. Ogólnie mówiąc czas spędzony w Związku Harcerstwa Polskiego na pewno bardzo pozytywnie wpłynął na moją osobę. Podczas swojego harcowania byłem najbardziej związany z trzema jednostkami i z nimi mam najwięcej wspomnień. Pierwszą z nich była 98 NGDH „Jodły”, w której się wy-chowywałem i zdobywałem harcerskie szlify z zastępem „Apacze”, którego zastępowym był nomen omen Michał Lewandowicz, członek mojego zespołu na Grossglockner. Drugą drużyną była 12 DH „Dragon” prowadzoną przez Grzegorza Budnego, urodzonego przywódcę, który prowadził nas do najlepszych zwycięstw w rajdach harcerskich na Opolszczyźnie. Czas spędzony w „Dragonie” upłynął mi pod znakiem nieustannych wyjazdów na niezliczoną ilość rajdów harcerskich, które z czystym sumieniem przyznając w zdecydowanej większości zwy-ciężaliśmy. Trzecią i jednocześnie ostatnią jednostką, z którą przyszło mi się związać była 12 GZ „Przyjaciele Muminków”. Przez blisko 3 lata byłem drużynowym gromady i w pracy z zuchami realizowałem się jako instruktor naszej organizacji. Były to bardzo owocne lata pracy, podczas której wiele się nauczyłem i miałem możliwość współpracowania z wieloma wy-bitnymi instruktorami naszej chorągwi.
Ciekawe jest również to, że w zespole Rheinzink Grossglockner Expedition znalazły się 4 osoby bezpośrednio związane z I Szczepem Harcerskim „ŚWiT”, którego dewizą było i pew-nie nadal jest „Śmiało, Wesoło i Turystycznie”. Są to: pwd. Adam Leksowski, były drużyno-wy 98 NGHD „Jodły”, Michał Lewandowicz (98 NGDH „Jodły”), Sławomir Zieliński (98 NDH „Pomian”) oraz ja – pwd. Michał Mroczek (98 NGDH „Jodły”).
Dziękuję druhowi Michałowi za pomoc oraz przybliżenie nam tego, o co w Rheinzink Grossglockner Expedition chodziło, skąd się wziął pomysł i kto w nim wziął udział. Mam nadzieję, że po wyprawie na Mount Blanc zgodzi się druh na kolejny wywiad.